Źródła:
jak korzystać, żeby nie zwariować
Źródła jak korzystać, żeby nie zwariować.
Często zdarza się, że odrabiając pracę domową, robiąc projekt, pisząc artykuł czy ucząc się do sprawdzianu, czy egzaminu potrzebujemy informacji. Pal licho, kiedy mamy przed sobą podręcznik, ze wszystkimi potrzebnymi informacjami pod ręką. Ale co jeżeli nie? Co, jeżeli chcemy poszerzyć nasz zasób wiedzy, znaleźć lepsze zdjęcie, zdobyć lepszy stopień czy zabrnąć tam gdzie żadna ryba jeszcze nie zabrnęła? Trzeba szukać dodatkowych informacji.
I tu zapada kluczowe pytanie tego rozważania.
Gdzie i jak szukać tych informacji?
W dzisiejszym świecie odpowiedź jest raczej oczywista. Łapiemy najbliższe urządzenie z dostępem do Internetu, otwieramy przeglądarkę wedle własnego gustu i uznania i... No właśnie i co?
Wpisujemy w wyszukiwarkę interesujące nas hasło, wchodzimy w kilka pierwszych linków. Produkujemy z tego dość zgrabną kompilację, dołączamy obecna w artykułach zdjęcia czy obrazki i w sumie mamy pozamiatane.
I co? I powiem wam, że nawet nieźle. Nawet całkiem. Dlaczego? Cóż, jest to może wersja dla niezbyt pracowitych, ale z pewnością nie dla leniwych. Jak wygląda wersja dla leniwych?
Otóż osobnik ów, wchodzi na pierwszą zaproponowaną przez wyszukiwarkę stronę, często wujka Googla, który odsyła nas z pozdrowieniami do ciotki Wiki. Przerzuca tekst wzrokiem, sprawdzając, czy treść zgadza się z nagłówkiem i wykonując działanie "kopy-pasty" przenosi całą zawartość do dowolnego edytora tekstów, ma już pozamiatane.
Dlaczego działalność tak może być z dużym prawdopodobieństwem zgubna? Jak każdy, kto chociaż raz odwiedził ciocię Wiki, wie, teksty te pełne są hiperłączy i tajemniczych [cyferek]. Oddając taką pracę na pierwszy rzut oka widać, że wysiłek twórczy nie należy do tego, kto się nad nim podpisał. A nawet jeżeli usuniemy błękity, podkreślenia, nawiasy kwadratowe i cyfry, to nadal zdarzają się nauczyciele wpisujący całe frazy do wyszukiwarek i równie sprawnie, jak leniwce znajdują interesujące ich treści. I dotyczy to nie tylko tekstów ściśle naukowych, ale również humanistycznych: rozprawek, opracowań, streszczeń, esejów, wypracowań i im podobnych.
Przypominam również skromnie, że podpisywanie się pod cudzym dziełem godzi również w to, że na słowie harcerki polega się jak na Zawiszy, bo nie oznacza to jedynie tego, aby nie mijać się z prawdą mówioną, ale także pisaną i czynioną. A podpisanie się pod cudzą pracą, zgodne z prawdą raczej nie jest.
Takie działanie jest nie tylko zgubne moralnie. Być może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale z założenia, jakże popularną, "Wiki" edytować może każdy. Dosłownie każdy. I nie ma obowiązku podawania źródła, z jakiego pochodzi zamieszczona przez niego informacja. Niezależnie czy wyciągnął ją z bardzo mądrej encyklopedii, z podręcznika pierwszej klasy podstawówki czy też własnego ucha. Oczywiście z odrobiną dobrej woli umieszcza za swoim twierdzeniem [cyferkę] a przechodząc na sam dół artykułu, znajdujemy przy siostrze bliźniaczce [cyferki] informację skąd dana wiadomość pochodzi. I tyle. Jeżeli chodzi o leniwce pomniejsze usuwające [cyferki] z tekstu.
Zatem, jak dobrze korzystać z dobrodziejstw, jakie przynosi nam Internet?
Cóż. Zdecydowanie z głową. Nie należy ufać we wszystko, co w nim znajdziemy. Poszukiwanie informacji można porównać do prowadzenia eksperymentu. Jeżeli prowadzimy dowolny eksperyment, chcemy otrzymać, jak najbardziej zbliżone do siebie, wyniki pomiarów. Jeżeli poszukujemy informacji, to najlepiej by było, aby wiadomości znalezione w różnych miejscach, stronach, portalach, pokrywały się. Wtedy zyskujemy większą pewność, że ta informacja jest potwierdzona. By zyskać większą pewność, należałoby sprawdzić, na jakie źródła powołują się nasze źródła. Należy unikać sytuacji, kiedy wszystkie informacje pochodzą tak naprawdę tylko z jednego źródła, a co gorsza jedno powołuje się na drugie. Wtedy już tracimy jakiekolwiek pojęcie, skąd dana informacja pochodzi.
Najbardziej wiarygodnymi źródłami informacji są oczywiście książki i fachowa literatura. Ale nie oszukujmy się. Komu by się chciało przeszukiwać encyklopedie, podręczniki, siedzieć w bibliotece, prawda? No cóż, czasami jednak warto. Nawet jeżeli książka nie ma opcji szybkiego wyszukiwania czy jest problem z przenoszeniem ilustracji i wtedy trzeba się posiłkować spisem treści, indeksem bądź skorowidzem. Pomimo większego nakładu pracy jednak czasami warto zajrzeć do papierowej wersji Internetu, aby sprawdzić, czy treść naszej pracy nie jest sprzeczna z wiedzą powszechną lub nie jest bzdurą wyssaną z palca. Pomocne, jednak rzadkie, są elektroniczne wersje książek, wtedy można je przeszukiwać tak samo, jak każdą inną stronę w Internecie, jednak z pewnością, że zawarte w niej informacje mają zdecydowanie większą wagę.
Niestety wydanie dobrej książki trwa kilka dobrych lat. W książkach znajdziemy wiedzę powszechną i ugruntowaną jednak tajemnicą nie jest, że nauka, tak jak wszystko w dzisiejszym świecie, dokonuje postępu w niespotykanym, dotąd, tempie. Szybszym niż wydanie książki. Dlatego dla śledzenia najnowszych danych i odkryć naukowych najlepsze są artykuły naukowe i zawierające je czasopisma.
Nie masz pojęcia, jaka książka byłaby najlepsza dla twojej pracy? Zapytaj nauczyciela przedmiotowego albo panią w bibliotece. Nie chce ci się przeszukiwać tony fachowej literatury? Poszukaj w Internecie strony czasopisma, bardzo często są tam spisy wszystkich wydanych numerów i zawartych w nich tematów. Wtedy poszukiwanie ograniczy się do kilkunastu stron, nie miesięcy.
Internet jest doskonałym narzędziem do poszukiwania informacji, zdjęć, wykresów i wszystkiego, co jest nam potrzebne. Dobrze też jest odwiedzić kurzące się na półkach książki i magazyny. Ale jest jeszcze jedno, najważniejsze, narzędzie, o którym w zasadzie nigdy nie można zapomnieć. Własny rozum. Nikt za nas nie zdecyduje czy informacja jest wiarygodna, wystarczająco potwierdzona i zgodna z rzeczywistością. Nasz umysł powinien być na tyle otwarty, by zaakceptować myśli, które są dla nas obce i niekiedy nie do pojęcia, jednak na tyle krytyczny, by odrzucić zupełne niedorzeczności. Jednak jedynie, na czym możemy bazować, w tym wypadku, jest doświadczenie. Doświadczenie pracy i nieskończonym zasobem, jakim jest otaczający nas świat.
Zatem jaka jest ostateczna konkluzja? Jak korzystać ze źródeł, żeby nie zwariować? Z rozsądkiem!
Często zdarza się, że odrabiając pracę domową, robiąc projekt, pisząc artykuł czy ucząc się do sprawdzianu, czy egzaminu potrzebujemy informacji. Pal licho, kiedy mamy przed sobą podręcznik, ze wszystkimi potrzebnymi informacjami pod ręką. Ale co jeżeli nie? Co, jeżeli chcemy poszerzyć nasz zasób wiedzy, znaleźć lepsze zdjęcie, zdobyć lepszy stopień czy zabrnąć tam gdzie żadna ryba jeszcze nie zabrnęła? Trzeba szukać dodatkowych informacji.
I tu zapada kluczowe pytanie tego rozważania.
Gdzie i jak szukać tych informacji?
W dzisiejszym świecie odpowiedź jest raczej oczywista. Łapiemy najbliższe urządzenie z dostępem do Internetu, otwieramy przeglądarkę wedle własnego gustu i uznania i... No właśnie i co?
Wpisujemy w wyszukiwarkę interesujące nas hasło, wchodzimy w kilka pierwszych linków. Produkujemy z tego dość zgrabną kompilację, dołączamy obecna w artykułach zdjęcia czy obrazki i w sumie mamy pozamiatane.
I co? I powiem wam, że nawet nieźle. Nawet całkiem. Dlaczego? Cóż, jest to może wersja dla niezbyt pracowitych, ale z pewnością nie dla leniwych. Jak wygląda wersja dla leniwych?
Otóż osobnik ów, wchodzi na pierwszą zaproponowaną przez wyszukiwarkę stronę, często wujka Googla, który odsyła nas z pozdrowieniami do ciotki Wiki. Przerzuca tekst wzrokiem, sprawdzając, czy treść zgadza się z nagłówkiem i wykonując działanie "kopy-pasty" przenosi całą zawartość do dowolnego edytora tekstów, ma już pozamiatane.
Dlaczego działalność tak może być z dużym prawdopodobieństwem zgubna? Jak każdy, kto chociaż raz odwiedził ciocię Wiki, wie, teksty te pełne są hiperłączy i tajemniczych [cyferek]. Oddając taką pracę na pierwszy rzut oka widać, że wysiłek twórczy nie należy do tego, kto się nad nim podpisał. A nawet jeżeli usuniemy błękity, podkreślenia, nawiasy kwadratowe i cyfry, to nadal zdarzają się nauczyciele wpisujący całe frazy do wyszukiwarek i równie sprawnie, jak leniwce znajdują interesujące ich treści. I dotyczy to nie tylko tekstów ściśle naukowych, ale również humanistycznych: rozprawek, opracowań, streszczeń, esejów, wypracowań i im podobnych.
Przypominam również skromnie, że podpisywanie się pod cudzym dziełem godzi również w to, że na słowie harcerki polega się jak na Zawiszy, bo nie oznacza to jedynie tego, aby nie mijać się z prawdą mówioną, ale także pisaną i czynioną. A podpisanie się pod cudzą pracą, zgodne z prawdą raczej nie jest.
Takie działanie jest nie tylko zgubne moralnie. Być może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale z założenia, jakże popularną, "Wiki" edytować może każdy. Dosłownie każdy. I nie ma obowiązku podawania źródła, z jakiego pochodzi zamieszczona przez niego informacja. Niezależnie czy wyciągnął ją z bardzo mądrej encyklopedii, z podręcznika pierwszej klasy podstawówki czy też własnego ucha. Oczywiście z odrobiną dobrej woli umieszcza za swoim twierdzeniem [cyferkę] a przechodząc na sam dół artykułu, znajdujemy przy siostrze bliźniaczce [cyferki] informację skąd dana wiadomość pochodzi. I tyle. Jeżeli chodzi o leniwce pomniejsze usuwające [cyferki] z tekstu.
Zatem, jak dobrze korzystać z dobrodziejstw, jakie przynosi nam Internet?
Cóż. Zdecydowanie z głową. Nie należy ufać we wszystko, co w nim znajdziemy. Poszukiwanie informacji można porównać do prowadzenia eksperymentu. Jeżeli prowadzimy dowolny eksperyment, chcemy otrzymać, jak najbardziej zbliżone do siebie, wyniki pomiarów. Jeżeli poszukujemy informacji, to najlepiej by było, aby wiadomości znalezione w różnych miejscach, stronach, portalach, pokrywały się. Wtedy zyskujemy większą pewność, że ta informacja jest potwierdzona. By zyskać większą pewność, należałoby sprawdzić, na jakie źródła powołują się nasze źródła. Należy unikać sytuacji, kiedy wszystkie informacje pochodzą tak naprawdę tylko z jednego źródła, a co gorsza jedno powołuje się na drugie. Wtedy już tracimy jakiekolwiek pojęcie, skąd dana informacja pochodzi.
Najbardziej wiarygodnymi źródłami informacji są oczywiście książki i fachowa literatura. Ale nie oszukujmy się. Komu by się chciało przeszukiwać encyklopedie, podręczniki, siedzieć w bibliotece, prawda? No cóż, czasami jednak warto. Nawet jeżeli książka nie ma opcji szybkiego wyszukiwania czy jest problem z przenoszeniem ilustracji i wtedy trzeba się posiłkować spisem treści, indeksem bądź skorowidzem. Pomimo większego nakładu pracy jednak czasami warto zajrzeć do papierowej wersji Internetu, aby sprawdzić, czy treść naszej pracy nie jest sprzeczna z wiedzą powszechną lub nie jest bzdurą wyssaną z palca. Pomocne, jednak rzadkie, są elektroniczne wersje książek, wtedy można je przeszukiwać tak samo, jak każdą inną stronę w Internecie, jednak z pewnością, że zawarte w niej informacje mają zdecydowanie większą wagę.
Niestety wydanie dobrej książki trwa kilka dobrych lat. W książkach znajdziemy wiedzę powszechną i ugruntowaną jednak tajemnicą nie jest, że nauka, tak jak wszystko w dzisiejszym świecie, dokonuje postępu w niespotykanym, dotąd, tempie. Szybszym niż wydanie książki. Dlatego dla śledzenia najnowszych danych i odkryć naukowych najlepsze są artykuły naukowe i zawierające je czasopisma.
Nie masz pojęcia, jaka książka byłaby najlepsza dla twojej pracy? Zapytaj nauczyciela przedmiotowego albo panią w bibliotece. Nie chce ci się przeszukiwać tony fachowej literatury? Poszukaj w Internecie strony czasopisma, bardzo często są tam spisy wszystkich wydanych numerów i zawartych w nich tematów. Wtedy poszukiwanie ograniczy się do kilkunastu stron, nie miesięcy.
Internet jest doskonałym narzędziem do poszukiwania informacji, zdjęć, wykresów i wszystkiego, co jest nam potrzebne. Dobrze też jest odwiedzić kurzące się na półkach książki i magazyny. Ale jest jeszcze jedno, najważniejsze, narzędzie, o którym w zasadzie nigdy nie można zapomnieć. Własny rozum. Nikt za nas nie zdecyduje czy informacja jest wiarygodna, wystarczająco potwierdzona i zgodna z rzeczywistością. Nasz umysł powinien być na tyle otwarty, by zaakceptować myśli, które są dla nas obce i niekiedy nie do pojęcia, jednak na tyle krytyczny, by odrzucić zupełne niedorzeczności. Jednak jedynie, na czym możemy bazować, w tym wypadku, jest doświadczenie. Doświadczenie pracy i nieskończonym zasobem, jakim jest otaczający nas świat.
Zatem jaka jest ostateczna konkluzja? Jak korzystać ze źródeł, żeby nie zwariować? Z rozsądkiem!
A na osłodę życia dla tych co dotrwali do końca:
gawędził tiol Biolog